LUSH SPA London, Oxford Street

Miłością do Lusha zaraziła mnie moja nastoletnia córka. Kilka lat temu w Norymberdze zaczęła piszczeć przed sklepem z kolorowymi, ręcznie robionymi kosmetykami, a chwilę potem sympatyczna ekspedientka demonstrowała nam kolejne bomby do kąpieli wrzucając je do wielkich mis z wodą. Od tego czasu Lush to nasz obowiązkowy punkt programu we wszystkich europejskich miastach. Aż do zakupów w zeszłym roku w Madrycie, kiedy to dowiedziałyśmy się, że… jest tam LUSH SPA! Na nasze szczęście nie było w najbliższym czasie wolnych terminów na zabiegi, bo musiałybyśmy podejmować dramatyczne decyzje, Velazquez i Dali, czy masaż. Ale zostało to wpisane na naszą bucket list. Kiedy wybieramy się do Londynu, staje się oczywiste, że oprócz zmiany warty przed pałacem Buckingham, muzeów i musicali na West End koniecznie musimy odwiedzić LUSH SPA. Podekscytowane wchodzimy na stronę internetową. Jesteśmy oszołomione. Nie tylko  poetyckimi opisami rytuałów, muzyką do poszczególnych zabiegów, której można posłuchać, ale też… cenami. Very lush. Decydujemy się jednogłośnie na 80-minutowy multisensoryczny zabieg Synaesthesia głównie ze względu na cudną ścieżkę dźwiękową.

Flagowy sklep brytyjskiej firmy znajduje się przy najruchliwszej ulicy Londynu, Oxford Street. Tłum ludzi, sznur samochodów, huk młotów pneumatycznych. Kiedy dostaję SMS z prośbą o potwierdzenie wizyty, zadaję pytanie, czy jest tam cicho, bo mam wątpliwości. Odpowiedź brzmi tak, gabinety są dźwiękoszczelne. I rzeczywiście tak jest. Przychodzimy kilkanaście minut przed czasem. Na górze ruch i gwar, ale piętro niżej jest już spokojniej.

You can calm down here. Literally.

W Lush Spa dominuje estetyka rustykalnej angielskiej chaty, drewniane podłogi i ściany, polne kwiaty, proste meble. Siadamy na wygodnych fotelach przy stoliku z pięknym bukietem i tabliczką z naszymi imionami oraz nazwą zabiegu. Miły gest. Po chwili przychodzą dwie przemiłe panie, zapraszają nas do kuchni, która trochę wygląda jak kuchnia czarownic z Makbeta – bukiety ziół, tajemnicze fiolki i słoje. Zaczynają od pytania czym jest synestezja. Mnie się kojarzy z poezją Boudelaire’a, ale moja córka szybko odpowiada, że jest to zjawisko działania na różne zmysły, odbierania wrażenia typowego dla jednego zmysłu innym, np. pod wpływem dźwięku doznajemy nie tylko nie tylko wrażeń słuchowych, ale też widzimy kolory, czujemy smak. Panie zachwycone moim mądrym dzieckiem mówią, że jest to pierwszy, flagowy rytuał Lusha. Spodobał nam się również dlatego, że jest spersonalizowany i teraz właśnie przychodzi na personalizację czas. Na tablicy kredą wypisane są różne cechy i stany umysłu, mamy wybrać co nam w duszy gra, ja potrzebuję oczyścić umysł, więc Mind Cleanser, moja ambitna córka Ambition. Dostajemy stosowne kostki z masła shea i oleju kokosowego, którymi będziemy masowane i które nie tylko działają na skórę, ale też mają za zadanie stymulować nasz umysł. Ale to jeszcze nie koniec, na drewnianej półeczce poustawiane są różnokolorowe fiolki z sekretnymi olejkami eterycznymi i nazwami wzorców zachowań. Intuicyjnie bierzemy po jednym. Mój jest z neroli, mojej córki z lawendą.

W gabinecie dwa podświetlone na niebiesko łóżka, masażystki mieszają nasze spersonalizowane mikstury w laboratoryjnych kolbach, naprawdę wyglądają przy tym jak wiedźmy. Leżymy na świecących błękitną poświatą łożach w kłębach wonnego dymu wydobywającego się z kolb. Unosimy się ponad chmurami, jesteśmy w niebie. Zaczyna się masaż. Najpierw czuję błogi, rozluźniający dotyk na głowie, potem na jednej połowie twarzy ciepło kamienia, na drugiej chłód. Przy masażu kręgosłupa jest podobnie, na szyjnym rozgrzany kamień, a na lędźwiowym zimny. Unikalne i ciekawe doznanie. Siła ucisku jest lekka i średnia, ruchy delikatne i płynne, ładnie współgrają ze ścieżką dźwiękową. Z głośników płynie niebiańsko piękna muzyka, utwory instrumentalne na przemian z odgłosami ptaków o świcie, potem wieczorny rechot żab i pohukiwanie sowy, znów orkiestra, chór ptaków, szmer strumienia. Przenoszę się w sielankowy, angielski klimat Thomasa Hardy’ego. Tę przecudną symfonię kończy moja ukochana ballada Scarborough Fair. Idyllicznie, bajkowo, cudownie. Na koniec powoli budzimy z sennego marzenia i zostajemy zaproszone do kuchni na angielską herbatę zaparzoną dla każdej odpowiednio do wybranych przez nas wcześniej olejków eterycznych. To ukłon w stronę zmysłu smaku i zapachu. Czeka nas jeszcze miła niespodzianka, dostajemy prezenty w postaci kostek do masażu i bomb do kąpieli, każda w swoich spersonalizowanych zapachach. Zrobimy sobie LUSH SPA w domu. Jesteśmy wniebowzięte. Jest to pierwsza wizyta w SPA mojej prawie osiemnastoletniej córki. Bardzo się cieszę, że będzie się jej tak wspaniale kojarzyła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *