Hotel Dębowy Biowellness and SPA, Bielawa, Dolny Śląsk

Do Hotelu Dębowego docieramy późnym popołudniem. Położony u podnóża Gór Sowich pałac tonie w zieleni, ponad stuletnie schody nastrojowo skrzypią, przez olbrzymie witrażowe okno wpadają promienie czerwcowego słońca. Wchodząc na górę czuję się prawie jak Scarlett O’Hara. W pokoju czeka na mnie i mojego męża łoże z baldachimem, polecam, jedyny taki pokój, 204. Klimaty pałacowe, meble stylizowane ale nie jest to jakiś luksus. Kolację jemy w parku, wśród drzew, z widokiem na łąkę i staw. Widok rekompensuje trochę niedostatki kuchni, dania są mocno przeciętne, no cóż, przynajmniej nie przytyjemy.

Apiforium i Euforium

Co to takiego? Brzmi pięknie. I jest pięknie, euforycznie wręcz. W Apiforium zakochaliśmy się natychmiast. To saunowa strefa relaksu, w skład której wchodzi sauna fińska, Euforium, gdzie można wypocząć na leżankach wypełnionych wiórami limby, uwalniającymi olejki eteryczne, jonizującymi powietrze i fantastycznie odprężającymi, oraz biostaw, naturalny staw kąpielowy z biologicznymi filtrami. Codziennie odbywają się tu ceremonie saunowe.

Ceremonia saunowa, Seans nordycki

Trafiamy na wieczorny seans w klimacie nordyckim. Muzyka z netflixowych Wikingów w tle. Saunamistrz polewa nagrzane kamienie wodą i olejkami o zapachu limonki z ziołami górskimi, rabarbaru, a na koniec trawy cytrynowej z miętą. Gorące powietrze rozprowadzone jest przez mistrza ceremonii przy pomocy ręcznika, para osiada na ciele i utrudnia pocenie się czyli chłodzenie organizmu. Chodzi o wytworzenie czegoś w rodzaju krótkotrwałego stanu zapalnego i pobudzenie organizmu do większej odporności. Wydaje się, że nie może być już bardziej gorąco, ale kiedy pan Marcin rozwiewa wielkim wachlarzem powietrze, czuję że może. Fala rozgrzanego powietrza przechodzi od stóp do głowy. Potem szybko opłukuję ciało pod zimnym prysznicem i wskakuję do stawu. Wieczór, chłodna czysta woda, pływam wśród kwitnących na żółto kosaćców. Jest to najlepsze chłodzenie po saunie, jakie mieliśmy.

Masaż Classic na miarę z misami tybetańskimi

Chociaż hotelowe SPA promuje zabiegi na bazie produktów pszczelich, nie zdecydowałam się na okładanie ciała miodem. Zainteresował mnie za to masaż z misami tybetańskimi dla dwóch osób. Przemiła pani Kamila prosi o wypełnienie ankiety, wszystko wyjaśnia. Wchodzimy do gabinetu w pałacowej piwnicy i bardzo nam się tu podoba. O ile wystrój hotelu nie trafia w mój gust, to wystrój SPA bardzo. Ceglane, oryginalne sklepienia, drewno, kamień, motyw zielonego dębu i świece. Muzyka działa odprężająco. Jest to masaż klasyczny, przyjemny, ale najlepsze na koniec. Leżymy na brzuchu okryci ciepłymi ręcznikami, panie terapeutki kładą nam misy tybetańskie na plecach i dają koncert na 4 ręce. Subtelne i mocniejsze wibracje przenikają całe ciało, zanurzam się w dźwięku, czuję wibracje w każdej komórce ciała. Skupiam się tylko na doznaniach, słuchowych i dotykowych. Dźwięk milknie, a ja w ciszy czuję wewnętrzną harmonię i spokój.

Apitarium

Jeszcze jedno tajemnicze słowo z api w nazwie. Apitarium to dwuosobowa łaźnia, połączenie rasulu, orientalnej sauny parowej do okładów błotnych i apiterapii, czyli terapii produktami pszczelimi. W apitarium jest pięknie i przytulnie jak w ulu, tak pszczelo, słodko. Ja jednak zamiast miodowych masek wybieram zabieg Szlachetna glinka. Ponieważ mam delikatną skórę, zamieniam peeling solny na cukrowy. Pani Kamila przynosi mi trzy miseczki z glinkami i robi szczegółowy wykład, bo produkty nakłada się samodzielnie. Na początek prysznic, wchodzę do sauny, w której pali się zielone światło i na razie panuje temperatura pokojowa, nakładam peeling. Po kilku minutach, gdy światło zmienia się na czerwone, zaczyna wydobywać się para a ja nakładam szlachetne glinki w odpowiedniej kolejności. Najpierw białą francuską na twarz, na delikatne partie ciała jasnozieloną i na resztę brunatną z Maroka. Gdy robi się naprawdę gorąco, pani Kamila przynosi puchar zimnego napoju z dużą ilością lodu. Bosko. Światło zmienia się na niebieskie, jestem uprzedzona, że z dysz będzie lała się zimna woda i mogę krzyczeć. Ale woda jest przyjemnie chłodna, spłukuje moje szlachetne glinki w różnych odcieniach. Odpoczywam w tych pszczelich klimatach, dostaję jeszcze wodę z cytryną i miętą, by uzupełnić płyny. Cudownie. Skóra idealnie gładka, ciało odprężone, czuję, że dusza też oczyszczona. Świetne doznanie. Ale najlepsze dopiero przed nami.

Rytuał słodko-gorzki – mistrzowski rytuał saunamistrzów

Koniecznie w sobotę wieczorem trzeba wybrać się na seans w saunie, a w każdą ostatnią sobotę miesiąca na noc saunową. My trafiliśmy na dwugodzinny rytuał słodko-gorzki. I jeżeli można coś nazwać ucztą dla zmysłów, wszystkich zmysłów, to właśnie tę ceremonię. Prowadzony przez panią Kamilę i pana Marcina seans rozpoczyna się gorzkim akcentem. W temperaturze 85 stopni wykonują układ choreograficzny, w którym rozprowadzają wachlarzem i ręcznikami gorące powietrze z gorzkimi aromatami szałwii, rozmarynu i drzewa sandałowego. W przerwie schładzamy się w biostawie, nawilżamy się soczystym arbuzem, zajadamy foundee czekoladowe ze świeżymi truskawkami.
Akt drugi to chłostanie witkami dębowymi w takt muzyki. Liście dębu działają korzystnie na skórę, bo zawierają dużo garbników, wprowadzają ciepło w głąb ciała. Saunamistrzyni wlewa dębową wodę na gorące kamienie. Czuję się jak saszetka herbaty wrzucona do ukropu, zapach też liściasto-herbaciany. Ale w samą porę pan Marcin przynosi tacę z butelkami zimnego piwa, bezalkoholowego, bo sauna i alkohol to nie jest idealne połączenie. W antrakcie nie wypoczywamy biernie, czeka nas ścieżka Kneippa, chodzenie boso po zimnej żwirowanej dróżce, trawie, ciepłych deskach i na koniec w biostawie, podobno zimą wchodzi się do przerębla.

Po przerwie kończymy słodkim akcentem. Siedzimy w saunie z miodowymi maseczkami na twarzy, ale nogi same podrygują w takt muzyki z lat 90. W gorącym powietrzu aromaty mięty z czekoladą, przywołują, jak proustowskie magdalenki, jednym wspomnienie after eightów, a mnie przenoszą w czasy PRL-u i miętowych pastylek w czekoladzie z Wawelu, które mama kupowała mi zawsze w delikatesach na rynku w Krakowie.
Stwierdzamy z mężem zgodnie, że to lepsze niż impreza. Fantastyczna atmosfera, doznania nie tylko dla wszystkich zmysłów, ale też ożywcze dla zmęczonego i zestresowanego umysłu. Polecam.

Plusy:

Apiforium – zewnętrzn strefa biowellness z sauną i biostawem kąpielowym, unikalna.
Rytuały i seanse saunowe.
Apitarium – łaźnia parowa do zabiegów z glinkami lub miodem.

Wydawana codziennie gazetka hotelowa, z której można dowiedzieć się ciekawych rzeczy np. o api czy sylwoterapii.

Świeże soki warzywno-owocowe na śniadanie.
Piękny park.

Minusy:

Czasem hałasy znad pobliskiego jeziora. W sobotę akurat odbywał się, jak dowiedziałam się od kelnerki, bieg glajdatora (pisownia oryginalna) z dość mocnym nagłośnieniem.
Restauracja nie jest mocną stroną Hotelu Dębowego.
Zabiegi trzeba rezerwować dużo wcześniej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *