Hammam w Maroko

Essaouira, miasto-twierdza u wybrzeży Atlantyku, przyciągało w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia hippisów spragnionych wolności, miłości i pokoju. Małe, biało-błękitne uliczki medyny z riadami, bazarami i meczetami były inspiracją między innymi dla Jimmy’ego Hendrixa czy Rolling Stonesów. Obecnie Essaouira stała się nie tylko mekką współczesnych dzieci-kwiatów zmęczonych konsumpcjonizmem i ceniących sobie odmienne stany świadomości, ale i surferów. A obok straganów z orientalnymi przyprawami i rękodziełem artystycznym wytwarzanym na Saharze przez Tuaregów jest coraz więcej sklepików z marokańskimi kosmetykami, głównie z oleju arganowego zwanego złotem Maroka.

Uroki cichego, niespiesznego życia w tej okolicy docenił też pewien Francuz z Montpellier, który wraz z żoną kupił tu przecudną willę Amaryllis krytą kobaltową dachówką i zatopioną wśród drzew. Willa oferuje zaledwie kilka pokoi, piękny basen i, co dla mnie najważniejsze, hammam. Spędzamy tu rodzinne wakacje, w ciągu dnia mój mąż kitesurfuje po wzburzonych falach Atlantyku, wieczorami chodzimy do cudnej urody riadów na pyszny tagine lub do najlepszej na świecie portowej knajpki na świeże ryby i oliwki z harissą, na miękkich orientalnych poduchach nad oceanem sączymy szare wino, które smakuje tylko tutaj.

Nazwa Hammam wywodzi się z arabskiego al-hamim, czyli siła letniego gorąca, po turecku to po prostu łaźnia. Tradycja łaźni zapoczątkowana została już w starożytnym Rzymie, w publicznych termach, w pomieszczeniach pełnych pary pochodzącej z polanych wodą rozgrzanych kamieni nie tylko dbano o higienę, to tutaj toczyło się życie towarzyskie i biznesowe. Ceremonia oczyszczała ciało i przynosiła ukojenie duszy. W ascetycznej średniowiecznej Europie zaniechano tych praktyk, natomiast cały czas były obecne w islamskiej kulturze Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, zwłaszcza Turcji i Maroka.

Rytuałowi poddaję się w saunie naszej pięknej willi. Najpierw relaks w kłębach gorącej pary, ma to na celu rozszerzenie naczyń krwionośnych, poprawienie ukrwienia skóry, mięśni i narządów wewnętrznych. Ciepło powoduje otwarcie porów, usunięcie toksyn i przygotowuje do kolejnych etapów oczyszczania i pielęgnacji. Następnie przychodzi Marokanka, nie jakaś tam nobliwa pani ze SPA, tylko rosła miejscowa kobieta w chustce na głowie, z wiaderkiem gęstej, brunatnej mazi w dłoni i przystępuje bez zbędnych ceregieli do nakładania owej mazi na moje ciało. Zawartość wiaderka to czarne marokańskie mydło Savon Noir, wytwarzane od wieków według tradycyjnej receptury ze zmiażdżonych czarnych oliwek z dodatkiem oliwy. Po nałożeniu na skórę wytwarza białą, delikatną pianę, można je nakładać nawet na twarz, działa jak peeling enzymatyczny, złuszcza martwy naskórek, odblokowuje pory, reguluje wydzielanie sebum, nawilża i odżywia. Moja marokańska masażystka wmasowuje je dość mocno przy pomocy szorstkiej rękawicy Kessa wykonanej z ziarnistej tkaniny, daje to jeszcze lepszy efekt złuszczania, poprawia krążenie i działa jak mikrodrenaż limfatyczny.

 

 

Dla mnie bardzo przyjemne doznanie, czuję wręcz lepsze ukrwienie, a moja skóra gotowa jest do kolejnego etapu. Jest to nałożenie glinki Ghassoul, wydobywanej w górach Średniego Atlasu i używanej od stuleci przez tutejsze kobiety do pielęgnacji ciała. Glinka wygładza skórę, dostarcza jej cennych minerałów, działa antycellulitowo. Marokanka nakłada mi ją również na twarz i włosy, gdyż Ghassoul ma świetne właściwości usuwania z włosów i skóry wszelkich zanieczyszczeń. Na koniec pobytu w saunie i spłukaniu resztek maski nie czuję się subtelnie dopieszczona jak w europejskich czy azjatyckich SPA, ale wyszorowana, oczyszczona fizycznie, mentalnie i duchowo.
Teraz kolej na masaż płynnym marokańskim złotem. Niezwykle cenny olej arganowy tłoczony na zimno z orzechów drzewa arganowego to prawdziwy eliksir młodości, jest bardzo silnym antyoksydantem, neutralizuje wolne rodniki, wygładza zmarszczki, przyspiesza regenerację komórek, dotlenia, ujędrnia i uelastycznia. Olejek wmasowany delikatnymi, kolistymi ruchami świetnie łagodzi moją podrażnioną afrykańskim słońcem skórę.

 

Berberysi, rdzenni mieszkańcy Maroka, nazywali drzewo arganowe drzewem życia.

 

Po ceremonii relaksuję się popijając słodką, gorącą herbatę z miętą. Jeszcze nigdy nie czułam się tak kompleksowo zadbana, rytuał pielęgnuję zarówno ciało, twarz jak i włosy, nawet paznokcie mam nawilżone drogocennym olejkiem.
Aby odbyć rytuał hammamu nie trzeba jechać do Maroka czy Turcji, dostępny jest w gabinetach SPA, można go również wyczarować w zaciszu swojej łazienki. Potrzebne będzie mydło Savon Noir, rękawica Kesse, glinka Ghassoul, olej arganowy i godzina czy dwie spokoju, o co może być najtrudniej. Zamiast sauny można wziąć gorącą kąpiel lub długi bardzo ciepły prysznic. Następnie zakładamy szorstką rękawicę i zdecydowanymi ruchami masujemy całe ciało zaczynając od stóp w kierunku serca, aby poprawić ukrwienie i złuszczyć martwy naskórek. Kolejny etap to nałożenie na kilkanaście minut rozrobionej z wodą glinki na twarz i ciało, opcjonalnie na włosy. Na twarzy zasycha najszybciej, więc trzeba spłukać ją wcześniej. Zmywamy maskę pod prysznicem i w wilgotne ciało wmasowujemy olejek arganowy.

 

Wody różanej używam zamiast toniku. Jest naturalna, świetnie łagodzi i odświeża twarz.

W marokańskich sklepikach zakupuję potrzebne do rytuału produkty. Najczęściej korzystam z czarnego mydła i rękawicy Kesse, peelinguje i poprawia ukrwienie lepiej niż scrub. I odkrywam wodę różaną. To naturalny hydrolat z róży damasceńskiej świetny do wrażliwej skóry, wzmacnia naczynia krwionośne, łagodzi podrażnienia, regeneruje. Spryskuję nią codziennie rano i wieczorem twarz i oczy, daje wyjątkowe uczucie świeżości.
Marokańska kultura jest fantastyczną inspiracją. Żyjemy coraz bardziej świadomie, warto wykorzystać tradycyjne rytuały i naturalne produkty, dzięki którym przez wieki kobiety odległych kultur zachowywały zdrowie i piękno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *