Azory – wulkany, gorące źródła i hortensje

Wyobraźcie sobie wulkaniczny krajobraz, szmaragdowe jeziora położone w kalderach, malachitowe zbocza, wodospady, czarne plaże, gorące źródła i fumarole. A do tego bujną, tropikalną zieleń, jedyne w Europie plantacje herbaty, ananasowe farmy, krowy i wszechobecne hortensje. Najpiękniejsze i najbujniejsze hortensje na świecie. Raj. 

Azorski archipelag dziewięciu wulkanicznych wysp leży na środku Atlantyku na styku trzech płyt tektonicznych, północnoamerykańskiej, eurazjatyckiej i afrykańskiej. A dokładnie na mikropłycie azorskiej. Stąd taka aktywność geotermalna.

Najwieksza wyspa wulkanicznego archipelagu, São Miguel, jest rajem dla miłośników moczenia się w gorących mineralnych źródłach. Czyli dla nas. A jeszcze do tego jeśli możemy relaksować się w parującej, bogatej w żelazo i inne pierwiastki wodzie w otoczeniu bujnej tropikalnej zieleni i drzewiastych paproci, a potem orzeźwić się pod tryskającym ze skał wodospadem, to naprawdę czujemy się jak w raju. Tutaj nawet naturalne oceaniczne baseny są podgrzewane przez wypływające nieopodal geotermalne źródła, a potem chłodzone przez przypływ. Magia. 

Na Azorach powiadają, że można tu doświadczyć 4 pór roku jednego dnia, nie ma innej rady, tylko trzeba dostosować swoje plany do pogody, więc jeżeli akurat jest pochmurno, mgliście lub deszczowo, to nawet lepiej, bo to wymarzona pogoda na korzystanie z terapeutycznych właściwości termalnych źródeł i wulkanicznych kamieni.

 

Termas da Ferraria i Ponta da Ferraria

Nasz początek przygody z termami na Sao Miguel. Pierwszy dzień na wyspie jest wyjątkowo piękny i słoneczny, więc wykorzystujemy go na trekking wokół Sete Cidades. A po południu czas na relaks. Jedziemy krętą dróżką wzdłuż atlantyckiego wybrzeża do Termas da Ferraria. To płatne termy i spa tuż przy brzegu oceanu. Pływamy i relaksujemy się w basenie z gorąca termalną wodą. Bardzo przyjemnie, prawie pusto. Kilkaset metrów dalej jest dzikie kąpielisko, Ponta da Ferraria. W naturalnych basenach utworzonych przez wulkaniczne skały woda z gorącego źródła miesza się z wodą z oceanu. W zależności od pływów może być bardzo ciepła, dlatego w wodzie jest już spora grupa amatorów kąpieli. Najlepiej sprawdzić pływy na stronie i przyjść dwie godziny przed przypływem, wtedy jest najcieplejsza. Jako że to nasz pierwszy dzień nie sprawdzaliśmy pływów i poszliśmy na łatwiznę, czyli do term, w których zawsze można się wygrzać w wodzie. Ale następnym razem na pewno spróbujemy. 

Termas da Ferraira.

 

Ponta da Ferraria.

 

Caldeira Velha

Do parku krajobrazowego trzeba kupić bilety na konkretną godzinę przynajmniej dzień wcześniej. Miejsce jest przepięknie położone, na zboczu góry, w gęstym wawrzynolistnym lesie. Już sam kilkuminutowy spacer wśród zieleni i przy akompaniamencie ptasich treli jest zachwycający. Dochodzimy do miejsca, gdzie bąbelkuje gorąca woda i błoto, a ze szczelin wydobywają się fumarole, czyli gorące wulkaniczne wyziewy o zapachu siarki. Stąd właśnie wypływa strumień o temperaturze około 38°C, który zasila trzy baseny poniżej. Fantastyczne uczucie tak leżeć w relaksującej, nie za gorącej wodzie, mieć nad głową korony drzew starego, wawrzynowy lasu i olbrzymich drzewiastych paproci. Kiedy jest nam już za ciepło, wychodzimy z basenu i idziemy powoli kilka minut pod górę w stronę chłodnej sadzawki. Zanurzamy się w orzeźwiającej wodzie o temperaturze 24°C i wchodzimy pod wodospad. Bardzo przyjemne uczucie.  

Na koniec jeszcze w mokrym stroju i ręczniku i odwiedzam niewielkie Centro de Interpretação Ambiental da Caldeira Velha, skąd dowiaduję się dużo o azorskiej mikropłycie tektonicznej, wulkanach oraz o termalnych i geotermalnych zjawiskach São Miguel. 

 

Parque Terra Nostra 

Pewnego dnia wstajemy i widzimy, że niebo nad Sao Miguel zasnuwają chmury, jest to sygnał, że jedziemy do Furnas, do parku Terra Nostra. Już wjazd do miasteczka jest piękny, droga wiedzie przez cudny, bujny las, a przy Lagoa das Furnas widać piękną, neogotycką kaplicę Nossa Senhora das Vitórias. Po drugiej stronie park Grená z wodospadami. Parque Terra Nostra to przepiękny ogród na terenie dawnej, osiemnastowiecznej  posiadłości bogatego kupca z Bostonu. I kiedy wchodzimy, nie wiemy czy najpierw spacer, czy od razu rzucić się w odmęty wielkiej, rdzawej sadzawki, która znajduje się niedaleko wejścia do parku. A ponieważ mam już na sobie strój, specjalnie w kolorze gorzkiej czekolady, bo geotermalna żelazista woda barwi jasne stroje i biżuterię, zostawiam rzeczy na ławeczce i wchodzę do wody. Woda jest nieprzejrzysta, rudawa o lekko żelazistym zapachu. Zwalcza anemię i alergie. Są tu też dwa masujące wodospady, pod którymi można stanąć i rozluźnić ramiona i kark. Bardzo miło i relaksująco, nie wiem czy spłukiwać czy zostawić na skórze cenne mikroelementy, ale jednak zostawiamy, wycieramy się ręcznikiem, zakładamy ubrania i idziemy na spacer. Ogród jest przepiękny, zieleń świeża i bujna. Rośnie tu aż 200 gatunków paproci, także drzewiastych, niektóre są gatunkami endemicznymi. Kamelie powoli przekwitają, ich kolekcja w parku jest niezwykle bogata. Najbardziej mnie urzeka długa aleja starych miłorzębów, senna, spokojna i wilgotna, nigdy czegoś takiego nie widziałam. I ten śpiew ptaków. Przepiękne, baśniowe, wyciszające miejsce. 

 

 

Poça da Dona Beija

W miasteczku Furnas, oprócz wielkiej sadzawki w parku Terra Nostra jest jeszcze bardzo kameralne i piękne miejsce, Poça da Dona Beija. Wygląda na to, że nasze ulubione, bo byliśmy tu dwukrotnie. Jest tu bardzo dobra infrastruktura, szafki, prysznice, koszyki na ręcznik czy telefon. I ładny sklep z pamiątkami. A czynne są do 23.00, podobno pięknie oświetlone i cudne nocą. No cóż, nie doświadczyliśmy tego, z Ponta Delgada gdzie jest nasz hotel trzeba tu jechać około 45 minut. 

Baseny z wulkanicznych kamieni są pięknie usytuowane wzdłuż strumienia wypływającego z lasu. Siadamy w nich wygodnie, a nad naszymi głowami szumią drzewiaste paprocie i olbrzymie kwitnące na granatowo strelicje nicolai. Taplamy się w ciepłej, przejrzystej, bogatej w żelazo wodzie. Relaksujemy się pod kaskadami spływającymi nam na ramiona. Niektórzy zeskrobują osadzoną na kamieniach rdzawą glinkę, podobno działa wspaniale na skórę, ale ja okładam tylko ciało. Na strumieniu zbudowano tamę, by można było się schłodzić, teraz nie można, otwarto ją z  powodu zniszczeń w lesie poczynionych w tym tygodniu przez silną wichurę. Ale wystarczy usiąść pod dającymi chłód drzewami koło groty ze źródełkiem i odpocząć w dość rześkim leśnym powietrzu. Cudowne i kojąco, harmonia duszy, ciała i natury.  

 

Cozido das Furnas

Po gorących kąpielach pora na posiłek. Nie można wyjechać z Furnas nie spróbowawszy cozido, to tak jak być w  Rzymie i nie widzieć papieża. Cozido to bardzo popularne w całej Portugalii danie  jednogarnkowe, do kociołka wkłada się różne rodzaje mięs, wieprzowinę, wołowinę, kurczaka oraz morcelę, coś w rodzaju naszej kaszanki. Do tego sporo warzyw, marchewka, kapusta, słodkie ziemniaki. I zapieka wolno przez wiele godzin. 

Ale cozido das Furnas jest unikalne, dlaczego? Otóż do jego przyrządzenia wykorzystuje się gorąco płynące z głębi ziemi. Tuż za miastem Furnas, nad jeziorem o tej samej nazwie jest miejsce, w którym w którym w parujących dziurach w ziemi umieszczone są kociołki z zawartością, po czym pozostawia się na wiele godzin, aby w cieple i wilgoci smaki przenikały się w smacznej symfonii. Każda restauracja ma swój własny dołek, niektóre przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zawartość nie jest instagramowo piękna, za to pyszna i aromatyczna. W większości knajpek rezerwacji trzeba dokonać dzień wcześniej, my próbowaliśmy klasycznego cozido w Caldeiras e Vulcoes, przepyszne. A ponieważ za pierwszym razem nie mieliśmy rezerwacji, udało nam się zjeść to danie w Terra Nostra Garden Hotel. Zamówiliśmy akurat cozido z jagnięciny i było absolutnie rewelacyjne. Nigdy w żadnej z knajpek nie widziałam, by ktoś zjadł całą porcję, takie sycące.  

Tu na obrzeżach Lagoa Das Furnas Matka Natura przyrządza pyszne cozido.

Cozido das Furnas. Była jeszcze morcela, ale zjedliśmy przed zrobieniem zdjęcia. Nie mogliśmy się powstrzymać.

 

Czy wiesz że na Azorach są w jedyne w Europie plantacje herbaty?

Gorreana Tea Factory

Siedzę w domu w domu w pochmurny czerwcowy dzień i robię wpis na bloga popijając cold brew z zielonej herbaty z ananasem przywiezionej z Azorów. Pyszna i orzeźwiająca. Wulkaniczna, żyzna gleba, ciepły klimat, częste opady i dużo wilgoci sprawiły, że na Sao Miguel znajdują się jedyne w Europie plantacje herbaty. Pierwsze nasiona Camellia Sinensis, czyli herbaty chińskiej przywędrowały na Sao Miguel z Brazylii na początku XIX wieku. Powstało wtedy sporo plantacji herbacianych, jednak Gorreana Tea Factory jest jedyną działającą nieprzerwanie od 1883 roku.

Nad brzegiem oceanu, na łagodnie pnącym się w górę zboczu piętrzą się zielone, porośnięte niewysokimi herbacianymi krzewami tarasy. Idę jak urzeczona chłonąc łagodną zieleń. Kiedy moim oczom ukazuje się drzewo a pod nim kamienna ławeczka jestem w siódmym niebie. Mogłabym tak siedzieć i wpatrywać się w tę kojącą zieleń i ocean w dole godzinami. W końcu idę też przyjrzeć się produkcji w niewielkiej fabryce. Sporo się dowiaduję o moim ulubionym napoju. Tutejsze herbaty są bardzo naturalne i zdrowe, nie trzeba stosować pestycydów, bo na wyspie nie ma żadnych szkodników ani chorób, które atakowałyby uprawy. 

Drzewo z ławeczką w Gorreana. I ja.

 

Porto Formoso 

Druga plantacja przyciąga pięknym szyldem z dużym żeliwnym czajnikiem.  

Jest zupełnie inna w charakterze. Bardziej kameralna niż Gorreana. Przybywamy tu pewnego deszczowego i wietrznego dnia. Siadamy przy stoliku i dostajemy w czajniczku parujący, aromatyczny napar i dwie filiżanki. I już ta zawierucha na zewnątrz odchodzi na dalszy plan. Dowiadujemy się, że zbiera się tylko trzy pierwsze liście Camelli Sinensis i z każdego z nich wytwarzana jest inna herbata. Najmocniejsza i najbogatsza w teiny Orange Pekoe z pierwszego liścia, Pekoe z intensywnym aromatem z drugiego oraz Broken Leaf z trzeciego, najsłabsza, można ją pić wieczorem, nie pobudza. Bardzo dobra. W strugach deszczu dostrzegamy piękny taras ze stolikami i widokiem na plantację i ocean, więc postanawiamy przyjechać tu jeszcze raz, gdy będzie słonecznie. I przyjeżdżamy. Filiżanka herbaty z tym widokiem to najpiękniejsza herbatka jaką do tej pory mogłam celebrować. 

Moja najpiękniejszą herbatka. Na plantacji Porto Formoso.

 

Plantacje ananasów

Ananasy podobnie jak herbata zostały przywiezione na Sao Miguel z Brazylii przez portugalskich żeglarzy i początkowo były traktowane jak rośliny ozdobne. W XIX stuleciu powstały tu liczne plantacje, to pewnie też jeden z powodów, dla których wulkaniczne Azory są nazywane drugimi Hawajami. Czy wiesz że azorskie ananasy dojrzewają w szklarniach przez 2 lata? Po tym czasie można rozkoszować się pysznym aromatycznym i słodkim smakiem owocu. Miałam przyjemność delektować się nimi codziennie rano przy śniadaniu, jako że mieszkaliśmy na dwustuletniej ananasowej farmie Senhora da Rosa na przedmieściach Ponta Delgada. Tu w jednej ze szklarni urządzono basen z gorącą wodą, bardzo przyjemnie było w nim wypoczywać  i patrzeć w oczy jaszczurkom wygrzewajacym się na betonowej ścieżce. Toteż gdy wybraliśmy się ostatniego dnia na pobliską wielką plantację Arruda nie było to dla nas specjalnym przeżyciem. W każdej ze szklarni w Arruda rosną ananasy na różnym poziomie dojrzewania. To wszystko, plus sklepik z kiczowatymi pamiątkami. Wyszliśmy po kilku minutach i stwierdziliśmy, że była to nasza najkrótsza wycieczka. Ale oczywiście jeśli nie mieszkasz na farmie koniecznie trzeba odwiedzić jedną z plantacji i spróbować ananasa.

Mój ulubiony hot tub w naszym hoteliku Senhora Rosa. Mają tam bardzo dobre spa.

W Ponta Delgada w niedzielny poranek.

 

Sete Cidades 

Kiedy zdarzy się piękna, słoneczna pogoda, należy to koniecznie wykorzystać i wybrać się na którąś z tras widokowych. Jedna z najpiękniejszych to Sete Cidades, miasteczko na brzegu kraterowych jezior, Lagoa Azul i Lagoa Verde. Jeziora położone w kraterze wulkanu są oddzielone tylko wąskim przesmykiem, ale woda w jednym jest błękitna, w drugim szmaragdowozielona, wiąże się z tym smutna i romantyczna legenda. Żeby się nasycić cudnym widokiem, wybraliśmy się na trekking trasą widokową  Vista do Rei. Idziemy i chłoniemy czyste piękno. Po prawej stronie ponad rozkwitającymi dopiero wielkimi głowami hortensji roztacza się bajkowy widok na Lagoa Azul, a po lewej na tle bezkresnego Atlantyku widnieją wulkaniczne stożki porośnięte trawą, bardziej zieloną niż gdziekolwiek indziej, a na niej pasą się krowy. Po dwóch godzinach marszu wśród świergotu ptaków schodzimy drogą z rosnącymi po obu stronach hortensjami do miasteczka Sete Cidades. Senne, zupełnie nieturystyczne miasteczko właśnie rozpoczyna sjestę, nieliczne knajpki już się zamykają, więc jedziemy coś przekąsić do Sunset Poco da Pedra w Mosteiros i przy hamburgerze i caipirinhii delektujemy się widokiem fal rozbijających się o skały. 

 

 

Praia de Santa Barbara –  najpiękniejsza plaża

To nie Karaiby, Atlantyk potrafi być groźny. Jego grozy doświadczamy na wulkanicznej plaży na północy Sao Miguel, jednej z najpiękniejszych i najdłuższych. Plaża określana rajem dla surferów, widać szkółki, wypożyczalnie desek do surfingu i bodyboarding, ale dziś jest  prawie pusto, w wodzie nie ma nikogo, wiszą czerwone flagi i ostrzeżenia o niebezpiecznych prądach. Na czarnym piasku widać ślady po niedawnym sztormie, a co kilka kroków można zobaczyć wyrzucone na brzeg mieniące się różowo i fioletowo, trochę kosmiczne stwory. Dowiadujemy się potem, że jest to żeglarz portugalski, niebezpieczny rurkopław, niewielki, ale jego kilkumetrowe parzydełka są bardzo niebezpieczne, kontakt z nimi może wywołać silne reakcje alergiczne, nawet śmierć. Idziemy na długi spacer wpatrując się w fale i podziwiając majestat i grozę przyrody. Po spacerze jedziemy do pobliskiego Ribeira Grande do knajpki O Silva, którą zdążyliśmy już bardzo polubić. W restauracji w tym sennym miasteczku królują oczywiście owoce morza, ale już lekko nimi przesyceni zamawiamy pewnego dnia morcelę z ananasem, czyli coś w rodzaju naszej kaszanki. Zupełnie inna niż nasza, z dużą ilością ziół, aromatyczna i przepyszna.

 

Lagoa do Fogo

Jezioro prawie zawsze zasnuwa mgła. A plan dnia na Azorach należy zawsze dostosować do kapryśnej pogody. Toteż codziennie bacznie obserwujemy widok z kamerek na stronie spotazores, ale niestety zawsze, nawet gdy na dole jest słonecznie, na górze widać tylko mgłę. Raz nawet optymistycznie wjechaliśmy na Miradouro da Barrosa, by się osobiście przekonać czy internet nie kłamie, nie kłamał, nic nie było widać. Aż tu nagle ostatniego dnia rano udaje się, mój mąż wypatrzył w kamerce jakieś przejaśnienia i cieszy się jak dziecko, popędza mnie, bo pogoda na Azorach, a zwłaszcza nad Lago do Fogo zmienia się jak w kalejdoskopie i za godzinę już może być za późno. Jedziemy serpentynami i zatrzymujemy się na ten długo wyczekiwany spektakl na najwyższym punkcie, z którego widok jest najpiękniejszy. Lagoa do Fogo jest jeziorem powstałym na skutek zalania przez wodę kaldery, czyli zagłębienia powstałego na skutek zapadnięcia się stożka wulkanu. Na tle stalowego zachmurzonego nieba szarozielonkawa tafla połyskuje wśród malachitowych wulkanicznych wzgórz. Jest w tym widoku coś majestatycznego i odrobinę mrocznego, trochę magicznego. Pieknie. Ten widok zostanie z nami na zawsze.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *