Edynburg Dean Village

Edynburg ma swój klimat, nieco mroczny, melancholijny, magiczny, trochę jak z Hogwartu. Nic dziwnego, że to tutaj J.K. Rowling siedząc w małej knajpce The Elephants House i patrząc na krople deszczu płynące po szybie pisała swoje czarodziejskie dzieło. Chodząc po zatłoczonej Royal Mile ma się ochotę poczuć tę nostalgiczną, szkocką aurę i uciec od tłumu turystów, głośnych pubów i sklepów z whisky czy tartanami. Sporo tej magii ma w sobie Góra Artura, wygasły wulkaniczny szczyt tuż przy pałacu Holyrood i parlamencie. To niesamowite, że w centrum miasta jest tak piękne i dzikie miejsce, wychodzę tam za każdym razem, gdy jestem w Edynburgu. Za to Dean Village odkrywam dopiero teraz.

Well Court.

Z metalowego mostku na rzeczce Water of Leigh rozciąga się najładniejszy widok.

 

Kilka minut na piechotę od ruchliwej, tętniącej gwarem zakupowej ulicy Princes Street w centrum Edynburga i jestem w tajemniczej, idyllicznej Dean Village. To malownicza dzielnica mieszkaniowa, takie szkockie Notting Hill sprzed czasów instagramerów i filmu z moim ukochanym Hugh Grantem. Różnica polega na tym, że Dean Village jest zieloną i cichą oazą, nie znajdziesz tu knajpek, sklepików z pamiątkami, pchlich targów. Miasteczko jak z innej epoki. Niegdyś była tu osada młynarzy zaopatrujących pobliski Edynburg w mąkę i wypiekających chleb i bułki dla mieszkańców miasta. Uważny spacerowicz znajdzie jeszcze gdzieniegdzie kamienne młyńskie koła porośnięte mchem czy stare szyldy piekarni. Najbardziej okazały budynek z czerwonego piaskowca to Well Court, kamienica czynszowa z dziedzińcem i wieżą zegarową, zamieszkiwana pod koniec XIX wieku przez klasę robotniczą. Dzisiaj ta młyńska osada została wchłonięta przez miasto i zamieniła się w najbardziej poszukiwaną na rynku nieruchomości dzielnicę mieszkaniową w Edynburgu.

 

 

 

Idę pustą, tonącą w jesiennym deszczu Hawthornbank Lane i kiedy widzę strome kamienne schody schodzę w dół i zatapiam się w ciszy, błądzę mokrymi brukowanymi uliczkami by wczuć się w tajemniczy klimat, posłuchać szumu rwącej i wzburzonej Water of Leigh, która kiedyś napędzała młyńskie koła i nasycić oczy intensywną, wilgotną zielenią. Z dołu, z metalowego mostu poniżej Well Court rozciąga się najpiękniejszy widok. Zaglądam do maciupeńkich ogródków, pełnych moknących jesiennych kwiatów, jarzębin i głogów. I tych oldschoolowych i tych bardziej nowoczesnych, ale dalej wpisujących się w poetykę miejsca.

Spaceruję ścieżką wzdłuż rzeki w stronę Dean Bridge. Po prawej stronie ciągnie się porośnięty mchem i paprociami niski mur, mijam pokryte lśniącym bluszczem furtki zapraszające do wejścia do tajemniczych ogrodów, kamienne schodki prowadzące w dół do rzeki. Podziwiam wzniesioną tu w XVIII wieku St Bernard’s Well z klasycystyczną świątynią bogini zdrowia Hygiei, skąd tryska źródełko mające uzdrawiającą moc. Wracam błotnistą ścieżką, zdjęcia robię spod parasola. Typowa szkocka pogoda potęguje jeszcze wrażenie tajemniczości i spokoju, pluszcze  miarowy, jednaki, niezmienny deszcz. Warto odwiedzić to miejsce by odetchnąć klimatem minionej epoki i odpocząć od tłumu turystów zanim tu nadciągną.

 

Porośnięte mchem kamienne młyńskie koła świadczą o nie tak dawnej przeszłości Dean Village.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *